Ten post miał się tu pojawić w ostatni piątek, mniej więcej o tej porze, ale wyszło jak zwykle i jest troszkę później :P
Oto na jaki genialny pomysł wpadłam ok 22:00 :
Tak! to jest musli domowej roboty! :D Nikt normalny nie rzuca się o tej porze na takie buszowanie w kuchni, jednak chęć pożarcia zdrowych węglowodanów (bez tony cukru w środku) na dzień następny, była silniejsza ode mnie i późna pora nie była dla mnie żadną przeszkodą.
Przepisu, jako tako, nie będzie, bo musli to jest totalnie "na winie", czyli wszystko co nadawało się i znajdowało się u mnie w szafce kuchennej lądowało w wielkiej misce, gdzie po ewentualnym rozdrobnieniu zostało dokładnie wymieszane i zalane lekko podgrzaną wodą z rozpuszczonymi weń wcześniej 3 łyżkami miodu, odstawione do wchłonięcia wody przez wszelakiego kalibru płatki i otręby i wsadzone do rozgrzanego (150st) pieca na ok godzinkę. Podczas pieczenia wiele razy musiałam mieszać moje deliszys, żeby nie przywarło do dna naczynia.
A rano, po uprzednim podgrzaniu na patelce konsumpcja wyglądała tak:
omnomnomnomnom :3
Pół banana, nektarynki świeżo zerwane z drzewka no i oczywiście musli :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz