wtorek, 19 czerwca 2012

Słowem tak jakby... wstępu...

Monotonia - lubię ją.... właściwie lubiłam. To poczucie spokoju wewnętrznego, że nic złego mnie nie zaskoczy. Każdy dzień bez tajemnic:
i znów śniadanie o tej samej porze
i sprzeczka z P
i kawa przy kompie
i jak co weekend szkoła
i znów nie wyszliśmy z grupy
i poważny problem "co tu dziś zrobić na obiad"
i rząd znów dał dupy
i bezrobocie co raz większe
i kwiatów też już nie ma
i rodzice narzekają
Nic nowego, spokój, święty spokój. Zero stresu.... do czasu
kilka ostatnich dni, kiedy to pogoda nastrajała do rozważań egzystencjalnych, doszłam do wniosku:
kurde prawie ćwierć wieku na karku a tak właściwie nic konkretnego w życiu nie osiągnęłam, a wszystko przez to że leniwa dupa wołowa jestem i za szybko się poddaje.
Chyba podświadomie od roku dążyłam do tego żeby coś  zacząć zmieniać w swoim życiu, potrzebowałam zmian tylko nie chciałam dopuścić tego do siebie
a to ciut inny kierunek kształcenia - jak zwykle na przekór rodzice - Bo jak to tak po studiach do technikum iść - "cofasz się. Magistra zrób chociaż!" bla bla bla...
A to głupie zapuszczenie włosów... przez 7 ostatnich lat ścinałam włosy prawie na zapałkę... dziś mogę je spokojnie upiąć w kitkę...
Zaczęłam robić prawko - choć zapierałam się że nigdy w życiu nie usiądę za kółkiem i nie będę prowadzić auta.
Odchudzam się - co prawda nic nowego - ale jakieś mam takie odczucie że tym razem się uda...
Mam 2 małe kociaki - nie da się przy nich nudzić i są strasznie nieprzewidywalne.
Polubiłam owsiankę [sic!] ale tylko ze słoika - na zimno :-]
I teraz nawet zamiast spać smacznie - bo jutro głowa będzie boleć i  nieprzytomna będę pól dnia siedzę i piszę głupoty. Ale tego mi chyba trzeba

No to może byłoby tyle słowem wstępu...

1 komentarz:

  1. Moje ostatnie pół roku to właśnie bardzo dużo zmian jak u Ciebie ;) A wszystko zaczęło się od diety, która pierwsze raz się udała..

    OdpowiedzUsuń